"Uśmiech wrócił, bo przecież z jednej podróży wraca się przede wszystkim po to, aby móc zacząć przygotowywać się i cieszyć na następną.

Bo życie to musi być podróż."



Śledź Japończyka na fejsbuku!
https://www.facebook.com/najaponczyka


sobota, 26 lipca 2014

Urodzinowo. Tradycyjnie.

Przede wszystkim dziękuję wszystkim za życzenia. Naprawdę zainteresowanie tym blogiem oraz ilość otrzymanych życzeń przerosły moje przewidywania! Jesteście bardzo motywujący. Dziękuję bardzo!

Nie przepadam za przesądami, obrzędami i tradycjami. Zdecydowanie wolę poznawać zwyczaje innych, niż podążać za swoimi. Jest jednak pewien zwyczaj, którego kultywacja weszła mi bardzo w nawyk: spędzanie dnia urodzin za granicą.

Próbował dziś ustalić który to już raz z rzędu tak się stało, a ile w ostatnich latach było wyjątków. Ciężko było, ale do jakiś tam wniosków doszedłem:

2014 - Czechy

Wczoraj pojechaliśmy do Czeskiego Cieszyna na spożywanie tego, co Czesi mają najlepsze. Chociaż pierwotny plan zakładał podróż dłuższą (do mojego kochanego Ołomuńca, Brna albo Ostrawy) to im bliżej przejścia granicznego byliśmy, tym bardziej wszyscy byli spragnieni. Zatem Czeski Cieszyn, z resztą polski Cieszyn również, stały się areną obchodów moich urodzin. :)



2013 Rumunia

W zeszłym roku wygrała Rumunia. Urodziny obchodzone podczas projektu w ramach programu UE "Youth in Action" to niezapomniane doświadczenie. Grupa ponad 30 osób ciesząca się, że stajesz się starszy, że niby mądrzejszy itd. A wszystko to w morzu rosyjskiego szampana i nocnej kąpieli w basenie. Dokładnie w dzień urodzin byliśmy na zamku w Rasnov. Japończyk musiał być!


2012 - Niemcy

Urodziny 2012r. to pełna niespodzianek, urodzinowa, samochodowa wycieczka po wschodnich landach niemieckich. A później ślub półsiostry pod Poznaniem.
Trasa planowana:
Dzień I. Bielsko-Biała --> Kraków (szybkie załatwienia na uczelni) --> Wrocław (obiad z Tomaszem K.) --> Drezno
a później przez cztery dni Drezno --> Poczdam --> Berlin --> Poznań.

I pewnie wszystko by się udało, gdyby nie ... awaria samochodu przy wjeździe do Krakowa i kilkugodzinne opóźnienie. Musieliśmy pominąć Wrocław. Do Drezna wjechaliśmy późnym wieczorem. Ale Japończyk urodzinowy w Poczdamie był! Oto dowód:

2011 - Litwa

Tak się pociesznie złożyło, że w lipcu 2011r. spędzałem agroturystyczne wakacje w miejscowości Burniszki, w gminie Wiżajny. To mniej więcej to miejsce gdzie spotykają się granice Polski, Litwy i Rosji. Cisza, spokój, jezioro, lasy. Gromadka małych prosiaków, cielaczek. Widoki i zapachy, których w mieście nigdy się nie spotka. I taka prosta i naturalna życzliwość ludzi. 

W dzień urodzin pojechaliśmy na Litwę, a dokładniej do Wisztyńca. 

Te tereny całkowicie zapomniane przez Boga i ludzi w mojej pamięci zawsze będą symbolem sielankowego raju. Mam nadzieję, że już niedługo tam wrócę.

W Wisztyńcu oczywiście był Japończyk:


2010 - Czechy.

Na kilkadziesiąt godzin przed wyruszeniem w kilkumiesięczną podróż po Azji (wyjazd 27.07) nie było mi w głowie kombinować coś wielkiego z okazji urodzin. Wybraliśmy się tylko na rodzinny posiłek do Czech. 

2009 - Podlasie, Ukraina

Urodziny 2009r. to głównie przejazd pociągiem przez Polskę. Celem przejazdu do Lwowa było kupienie biletów kolejowych na sierpniową podróż na Krym i odwiedzenie znajomych. Lwów to miasto dla mnie szczególne. Byłem tam wielokrotnie i zawsze udało mi się tam naładować trochę baterie. Jest w nim coś magicznego o każdej porze roku. 

Szybka wizyta w domu i hop: do Białegostoku. Ale niestety nie było teleportu... 
Poniżej z Magdą Sz. :).

Krótkie włosy! 

 2007 - Chiny 

To chyba najlepsze urodziny w dziejach. Pierwszy raz w Chinach. Po trzech tygodniach podróży (Moskwa, Kolej Transsyberyjska, Bajkał, Mongolia, Pekin) dokładnie w dzień moich urodzin wylądowaliśmy w Datongu. 

Wszystko takie nowe. Wszystko po raz pierwszy. Wszystko bardzo intensywnie. 

Wieczorem wyjechaliśmy z Pekinu w całonocną podróż. Wszyscy już byli bardzo zmęczeni tempem zwiedzania, brakiem snu, przebytymi kilometrami. Najbliższy dzień gospodarczy zbliżał się zbyt wolno. A tu od rana znów trzeba na najwyższym biegu. No bo mamy tylko jeden dzień na Datong, buddyjskie groty Yungang (云冈石窟 Yúngāng Shíkū) i Klasztor Wiszący w Próżni (悬空寺 Xuánkōngsì). Wszystko od siebie oddalone kilkadziesiąt kilometrów. 

I zamiast wymarzonego kolejna noc w pociągu, tym razem do Xi'an. W dodatku nie ma biletów na wagon z łóżkami. Siedzących też nie ma wystarczająco. Jest bardzo źle. Rozdzielamy się. Część woli jechać droższym autobusem. Reszta, w tym ja, idziemy na żywioł. Wpadamy do wagonu i zajmujemy strategiczny kawałek podłogi koło łazienki. Mamy obóz. Kilku współpodróżnych namawia nas abyśmy usiedli z nimi. Ola siada. I mówi, że dziś są moje urodziny. Zaczyna się impreza, która trwa całą noc. Miejscowi wyjmują chińską wódkę - nie mamy pojęcia skąd się wzięła. Zamiast kieliszków - odcięte butelki po coca coli. W mojej ręce troszkę większa, we florkowej mniejsza. Olka nie dostała. W kieliszku przynajmniej 200ml. Chińska wódka pachnie jak mieszanka benzyny z kosmetykami marki "korsarz". Nie jest dobrze; zastanawiamy się jak to zrobić na raz. Chyba się nie da. Ale jak mawiają Chińczycy 入乡随俗  - jak wpadłeś między wrony to kracz jak one. Tylko, że my nie wiedzieliśmy, że chińskie "wrony" nie piją alkoholu na raz, tylko sączą taki kieliszek przez cały wieczór. My za to daliśmy radę na raz.... Cóż, człowiek uczy się na błędach.

Nie pamiętam ile razy i w ilu językach śpiewano mi "sto lat", ale to były urodziny godne zapamiętania. 







 2005 - Wielka Brytania


I tak na koniec: swoją 18stkę obchodziłem dokładnie tam:


Jedyny raz kiedy nie wpuszczono mnie do knajpy ze względu na wiek to urodziny w Londynie. 

czwartek, 24 lipca 2014

No to start. Powitaniem Słońca.

Na Japończyka? 
Kto ze mną jeździł po 2010r. ten wie, że jednym z elementów składowych (prawie) każdego wypadu jest zdjęcie na Japończyka. Skąd to się wzięło? 

Wbrew pozorom seria zdjęć "na Japończyka" wcale nie rozpoczęły się w Japonii, a w... Indiach.

INDIE 2010

Podczas zwiedzania Amber Fort w okolicach Jaipuru zobaczyliśmy taki oto widok:




Tak naprawdę to moglibyśmy wcale nie zwrócić na niego uwagi. Nigdy z nim nie gadałem. Nie wiem skąd jest i czy aby na pewno jest z kraju Kwitnącej Wiśni. Wszedł jednak z impetem do naszej małej podróżniczej subkultury i tkwi w niej nadal. 

Oto mój pierwszy "Japończyk". Początki były trudne.



Wspomnienia z Jaipuru, drugiego miejsca na indyjskim odcinku naszej trasy, są mgliste. Przed chwilą więc otworzyłem notkę jaką wtedy napisałem dla azjatyckich snów (azjatyckiesny.blogspot.com) - mojego i Mariolowego bloga z tej kilkumiesięcznej podróży. Oto fragment wpisu:

"...Dworzec. Masa taksówkarzy, naganiaczy, tuktukarzy i rykszarzy stawała się coraz mniej do zniesienia. Wszędzie pełno ludzi, głośno, ciasno i zupełnie mało przyjemnie. Wśród nich Radżi – ten, który jako jedyny nie jest natarczywy, a tylko uśmiecha się i powtarza cenę." Tak rozpoczynała się ta część Indii, które mi się bardzo podobały. W odróżnieniu od Delhi. 

Tak się złożyło, że wróciłem do Jaipuru w październiku 2013 roku. Wcale tego nie planowałem: mój przyjaciel Paweł się tam przeprowadził, ja planowałem wyjazd w Himalaje. To blisko. Tak wyszło.

INDIE 2013

Podobno nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, co sprawia, że dla mnie wracanie jest ciężkie. Bo niby to samo miejsce, a jednak jakby inne. Te same ulice, zabytki i widoki. Te same smaki, zapachy i dźwięki. Wszystko jakby znajome, jakby już swojskie. A jednak zupełnie obce i nowe. Nie wiem czy to bagaż doświadczeń, lepsze poznanie siebie, czy fakt, że tym razem podróżowałem samotnie, ale Indie 2013 były bardziej podróżą wewnątrz siebie niż tylko przemieszczaniem się geograficznym. Brzmi jak slogan z reklamy proszku do prania, wiem. Ale jednak tak to właśnie widzę. 

Wracając do Jaipuru po kilkuletniej przerwie, co krok uświadamiałem sobie jak bardzo się zmieniłem ja i jak bardzo zmieniło się moje życie. Później zaś - jak bardzo to nie ma znaczenia. 

Przemijanie jest tematem ciężkim do oswojenia. Bo niby przecież wiemy, że przemijamy, ale jakoś tak kurczowo trzymamy się tu i teraz. Indusi z kolei nie wykazują żadnego przywiązania do codzienności, czasu i świata materialnego. Świadomość koła, jakie zataczają czas i życie, daje im potężną moc nieprzejmowania się rzeczami nieistotnymi: pieniędzmi, karierą i bogactwem. Wiedzą, że to wszystko przemija. 

Podczas drugiego pobytu w Jaipurze nie zrobiłem żadnego Japończyka. Mam jednak takiego z Delhi. Wraz z Pawłem :)