"Uśmiech wrócił, bo przecież z jednej podróży wraca się przede wszystkim po to, aby móc zacząć przygotowywać się i cieszyć na następną.

Bo życie to musi być podróż."



Śledź Japończyka na fejsbuku!
https://www.facebook.com/najaponczyka


czwartek, 24 lipca 2014

No to start. Powitaniem Słońca.

Na Japończyka? 
Kto ze mną jeździł po 2010r. ten wie, że jednym z elementów składowych (prawie) każdego wypadu jest zdjęcie na Japończyka. Skąd to się wzięło? 

Wbrew pozorom seria zdjęć "na Japończyka" wcale nie rozpoczęły się w Japonii, a w... Indiach.

INDIE 2010

Podczas zwiedzania Amber Fort w okolicach Jaipuru zobaczyliśmy taki oto widok:




Tak naprawdę to moglibyśmy wcale nie zwrócić na niego uwagi. Nigdy z nim nie gadałem. Nie wiem skąd jest i czy aby na pewno jest z kraju Kwitnącej Wiśni. Wszedł jednak z impetem do naszej małej podróżniczej subkultury i tkwi w niej nadal. 

Oto mój pierwszy "Japończyk". Początki były trudne.



Wspomnienia z Jaipuru, drugiego miejsca na indyjskim odcinku naszej trasy, są mgliste. Przed chwilą więc otworzyłem notkę jaką wtedy napisałem dla azjatyckich snów (azjatyckiesny.blogspot.com) - mojego i Mariolowego bloga z tej kilkumiesięcznej podróży. Oto fragment wpisu:

"...Dworzec. Masa taksówkarzy, naganiaczy, tuktukarzy i rykszarzy stawała się coraz mniej do zniesienia. Wszędzie pełno ludzi, głośno, ciasno i zupełnie mało przyjemnie. Wśród nich Radżi – ten, który jako jedyny nie jest natarczywy, a tylko uśmiecha się i powtarza cenę." Tak rozpoczynała się ta część Indii, które mi się bardzo podobały. W odróżnieniu od Delhi. 

Tak się złożyło, że wróciłem do Jaipuru w październiku 2013 roku. Wcale tego nie planowałem: mój przyjaciel Paweł się tam przeprowadził, ja planowałem wyjazd w Himalaje. To blisko. Tak wyszło.

INDIE 2013

Podobno nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, co sprawia, że dla mnie wracanie jest ciężkie. Bo niby to samo miejsce, a jednak jakby inne. Te same ulice, zabytki i widoki. Te same smaki, zapachy i dźwięki. Wszystko jakby znajome, jakby już swojskie. A jednak zupełnie obce i nowe. Nie wiem czy to bagaż doświadczeń, lepsze poznanie siebie, czy fakt, że tym razem podróżowałem samotnie, ale Indie 2013 były bardziej podróżą wewnątrz siebie niż tylko przemieszczaniem się geograficznym. Brzmi jak slogan z reklamy proszku do prania, wiem. Ale jednak tak to właśnie widzę. 

Wracając do Jaipuru po kilkuletniej przerwie, co krok uświadamiałem sobie jak bardzo się zmieniłem ja i jak bardzo zmieniło się moje życie. Później zaś - jak bardzo to nie ma znaczenia. 

Przemijanie jest tematem ciężkim do oswojenia. Bo niby przecież wiemy, że przemijamy, ale jakoś tak kurczowo trzymamy się tu i teraz. Indusi z kolei nie wykazują żadnego przywiązania do codzienności, czasu i świata materialnego. Świadomość koła, jakie zataczają czas i życie, daje im potężną moc nieprzejmowania się rzeczami nieistotnymi: pieniędzmi, karierą i bogactwem. Wiedzą, że to wszystko przemija. 

Podczas drugiego pobytu w Jaipurze nie zrobiłem żadnego Japończyka. Mam jednak takiego z Delhi. Wraz z Pawłem :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz