"Uśmiech wrócił, bo przecież z jednej podróży wraca się przede wszystkim po to, aby móc zacząć przygotowywać się i cieszyć na następną.

Bo życie to musi być podróż."



Śledź Japończyka na fejsbuku!
https://www.facebook.com/najaponczyka


sobota, 9 sierpnia 2014

Japończyk gruzińsko-armeński.

W końcu się udało! Miesiąc temu wróciłem z Gruzji i Armenii - miejsc, które od zawsze mi się marzyły. Wyjazd był krótki i przez to bardzo intensywny. Licznik odwiedzonych krajów przekręcił się na 50.

Wszystko zaczęło się od lotu wizzairem z Katowic do Kutaisi, skąd udaliśmy się prosto do Tbilisi... tylko po to, żeby natychmiast z niego wyjechać do oddalonej o kilka kilometrów miejscowości Mtskheta.
Pierwszy gruziński japończyk:


Już wtedy dowiedzieliśmy się dojść boleśnie (z uwagi na temperaturę), że tradycja gruzińska nakazuje budować kościoły i cerkwie na szczytach gór, wzgórz - ogólnie wzniesień wszelakich. Na powyższym zdjęciu znajdujemy się w przed wejściem do kościoła Świętego Krzyża, a w dole znajduje się malownicza Mtskheta oraz rzeka Mtkvari wraz ze swym dopływem - Aragvi.

Tego samego dnia udało nam się jeszcze zaliczyć spacer po nowej części Tbilisi oraz po ruinach starej fortecy.





Gruzini to bardzo życzliwi, pomocni i otwarci ludzie. Zapraszanie obcych do swojego domu, karmienie i pojenie ich stanowi nie tylko obowiązek, ale przede wszystkich przyjemność i honor dla gospodarza. Już podczas podróży z lotniska do stolicy, podczas której nie mieliśmy w ogóle lari (na lotnisku nie ma bankomatów!!) zostaliśmy poczęstowani śniadaniem, owocami i napojami. I to przez zupełnie obcych. Okazuje się jedank, że nie wszyscy członkowie tradycyjnego społeczeństwa są otwarci na "nowe, zachodnie trendy".


Już pierwszego dnia zachwyciła mnie gruzińska kuchnia, chociaż muszę przyznać, że miłośnicy mięs wszelakich mają się w Gruzji lepiej.... Dla mnie cudem były pomidory pachnące słońcem, bakłażany i papryki nadziewane warzywami, wszelkiego rodzaju sery oraz wszelkie wegetariańskie wersje chaczapuri.



Głównym jednak celem wyjazdu do Gruzji był położony w pobliżu granicy gruzińsko-rosyjskiej, w sąsiedztwie ponad pięciotysięcznej góry Kazbeg, prawosławny klasztor św. Trójcy - Tsminda Sameba. Internet jest pełny pięknych zdjęć klasztoru o każdej porze roku: Tsminda Sameba.

Aby dać się porwać i zachwywić tej scenerii już skoro świt wyruszyliśmy w podróż na północne peryferia Gruzji. Po drodze zatrzymaliśmy w mniej znanym, ale łatwiej osiągalnym klasztorze Ananuri. Kameralnie położony na skarpie nad jeziorem, ma wyjątkową, mistyczną atmosferę.




Już wtedy te nisko wiszące chmury zaczęły nas niepokoić....

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść....

Gdy wjechaliśmy na wysokość ponad dwóch tysięcy metrów nad poziom morza sytuacja wyglądała mniej więcej tak:


Nie traciliśmy jednak nadziei... Po drodze do Tsmindy spotkaliśmy grupę Amerykanów. Wszyscy w markowych ciuchach górskich, część nawet ze sprzętem. Byłem pewny, że oni to idą na szczyt Kazbegu... ale nie. Tylko do klasztoru. A ja w sandałkach, alladynkach i lnianej koszuli... Cóż. Pogoda zdecydowanie nam nie sprzyjała... Mimo tego dotarliśmy! A fortuna nam sprzyjała i dosłownie na kilka minut przestało padać i chmury się rozstąpiły, tak, abyśmy mogli chociaż poczuć namiastkę uroku tego miejsca! Czysta magia.







Gdzieś na szlaku...

Po tych doświadczeniach z radością przyjąłem wiadomość, że w Erywaniu temperatura zwyżkuje do 40 stopnii i że jestesmy tam oczekiwani przez kilku znajomych :).

Armenia jest zdecydowanie mniej oblegana przez Polaków od Gruzji. Brak dostępu do morza, skomplikowana sytuacja geopolityczna, brak tanich lotów i chyba ogólna ignorancja sprawiają, że nie docierają tam turyści masowi. Nikt nie mówi po polsku, nie ma na każdym kroku menu tłumaczonych przez Wujka Google, ani reklam, że wino tańsze od wody...

Erywań jest miastem o w dużej mierze socrealistycznej architekturze. Jednak jego nowe centrum stanowi tak zwana Kaskada....  oczywiście oznacza to miliony schodów.....



W odróżnieniu od Gruzinów, Ormianie nie mają fetyszu modlenia się na górach, a swoje klasztory lokują raczej w urokliwych dolinach. Tak jak klasztor Geghard, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.



Nie brakuje również w Armenii zabytków z czasów starożytnych. Tutaj akurat grecka świątynia w Garni. Od dawna wiadomo, że japończyk może być zaraźliwi, przecież i tak ja go złapałem, ale na poniższym zdjęciu widać, że wirus się dalej łatwo przenosi!


Duża część Armenii jest pokryta przez wody jeziora Sewan, którego tafla wody znajduje się na wysokości ponad 1900 metrów nad poziomem morza. Dla porównania Morskie Oko znajduje się na wysokości 1395 m.n.p.m! Kiedy więc jest idealna pora na przyjemną wizytę nad Sewanem? Znajomi twierdzą, że nigdy: latem słońce dosłownie pali skórę i nikt nie jest w stanie tam wytrzymać; wiosną i jesienią wieją potężne wiatry i jest zimno.... My jednak trafiliśmy idealnie, gdyż dzień był trochę pochmurny.



Nie mogliśmy również pominąć "Watykanu Armenii", czyli głównej świątyni ormiańskiego kościoła. Katedra Etchmiadzin znajduje się w tym samym miejscu od 301 roku! Warto przypomnieć fakt, że Armenia to najstarszy chrześcijański kraj na świecie! Teraz rozpoczynają się tam prace konserwatorskie.


Na zakończenie kilka zdjęć "smaczków tej podróży":

Skok w przestworza!

"Cholera, za bardzo tu wieje na dobrego japońca!"

Zachód słońca w Tbilisi

Reza - najbardziej przyjazny Irańczyk

w Kutaisi - przy jedynej nie zniszczonej nowoczesnością wieży klasztoru Bagrati. Ta "renowacja" sprawiła, że zabytek został wpisany na listę zagrożonych na liście UNESCO.

Szybki odpoczynek.

Armeńska uczta!

Gruzja i Armenia warte są niejednej podróży! Koniecznie tam wrócę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz